Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/241

Ta strona została przepisana.

— Nie zupełnie, bo z Magloirem, który cię kochać będzie z całego serca i który ci tego dowiedzie... Trzeba myśleć o twej przyszłości, moja Marteczko. Daj mi ten kłębek bawełny.
— Dobrze... mój dobry Magloire — rzekło dziecko — dam ci go, jak kazała babcia.
I, zbliżywszy się do stoliczka, gdzie pani Sollier schowała kłębek z drogocennym kwitem, pochwyciła kłębek i podała go kataryniarzowi.
— Weź go pan... weź — rzekła.
Potem uklękła przy rannej, która wciąż jeszcze nie dawała znaku życia.
Magloire wsunął do kieszeni palta otrzymany depozyt i wyszeptał:
— Teraz ja winienem czuwać nad pieszczoszką, jeżeli się dziecko pozostanie samo.
Sam też zbliżył się do pani Sollier, nachylił się ku niej i wziął jednę ze skurczonych rąk.
Marta płakała, oparłszy głowę na piersi babki.
Mańkut chciał otworzyć rękę, którą trzymał, ażeby ją wyprostować i przekonać się, czy członki nie zesztywniały, czy zatem tleje jeszcze życie w nieruchomem ciele.
Nagle drgnął.
W palcach, których stawy ustępowały lekko pod jego naciśnięciem, ujrzał błyszczący przedmiot metalowy.
Wziął przedmiot ten i przyjrzał się.
Był to brelok złoty, prawdziwe cacko kunsztowne, wyobrażające lwa, trzymającego w szponach szmaragd, na którym wyryte były dwie litery, jako cyfry.