I, wydobywszy notatnik z kieszeni, komisarz wyrwał dwie ćwiartki papieru, na których ołówkiem nakreślił następujące wyrazy:
„Podwójne morderstwo, kradzież i pożar w Saint-Ouen w fabryce pana Ryszarda Verniere, jednej z ofiar. Niezbędną jest obecność prokuratora i naczelnika policy!.
— Leć do sądu i do prefektury... Weź dorożkę — rozkazał komisarz jednemu ze swych podwładnych.
Agent wybiegł.
Mer i komisarz wyszli na podwórze, gdzie straż ogniowa mogła niestety zlewać tylko zgliszcza.
Fabryka Verniera już nie istniała.
Z fabryki farb i lakierów pozostawały tylko kawały muru.
— Czy to tam znajdowało się mieszkanie pana Verniere? — zapytał komisarz, wyciągając rękę ku ruinom dymiącym i belkom nawpół zwęglonym.
— Tak, panie — odpowiedział jeden z robotników fabrycznych, u którego opalone włosy świadczyły, iż czynny był przy ratunku.
— Kto może nas tu objaśnić — podchwycił urzędnik — ponieważ odźwierna nie jest w stanie nic mówić!
Klaudyusz Grivot zbliżył się w odzieży, mokrej od wody z sikawek, z twarzą, poczerniałą od dymu.
— Ja panu powiem, co mi wiadomo — rzekł. — Byłem jednym z pierwszych na miejscu katastrofy.
— Kto pan jesteś?
— Majster z fabryki pana Verniere.