— Cóż pan wiesz?..
— Niestety, bardzo niewiele... Właśnie położyłem się spać w pokoju, który zajmuje w hotelu pani Aubin i zagasiłem świecę, gdy naraz ujrzałem przez okno wielki blask... Wyskoczyłem z łóżka i zobaczyłem słup płomieni, wystrzelający ku niebu po nad fabryką... Ubrałem się czemprędzej, wyszedłem, wołając ratunku i w towarzystwie kilku robotników, którzy pili jeszcze u pani Aubin, rzuciłem się w tę stronę.
— Czy brama od fabryki była otwarta?
— Nie, panie...
— Więc jakeście weszli?
— Ja podstawiłem ręce Magloirowi, kataryniarzowi, który przeskoczył przez parkan i otworzył nam... Chcąc uratować, o ile byłoby możebne, książki i kasę pana Verniere, rzuciliśmy się ku płonącemu domowi... W chwili, gdyśmy już byli blisko, zatrzymaliśmy się, widząc przed nami dwa trupy...
— Czy pana Verniere i odźwiernej?
— Tak, panie.
— Czyście zdołali uratować książki i kasę?
— Nie, na nieszczęście. Wiatr gwałtowny rozszerzał pożar... Dach runął, przygniatając wszystko swemi szczątkami.
— Czy prócz odźwiernej pan Verniere nie miał służącej?
— Miał służącą Magdalenę.
— Czy znajdowała się w domu?
— Nie wiem.
— Czy kto spał w fabryce?
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/245
Ta strona została skorygowana.