— Parobek w stajni przy koniach, ale boję się, czy nie zginął w pożarze, bo tego wieczora biedaczysko był potężnie pijany...
— Czy konie uratowano?
— Nie, panie... i to zdaje się dowodzić, że i parobek nie żyje... bo gdyby żył, byłby otworzył drzwi od stajni... A! panie, co to za nieszczęście!.. Pan Verniere zabity i ze dwustu robotników bez zarobku, bez chleba i to podczas zimy!
Klaudyusz Grivot grał wzruszenie z prawdziwym talentem.
Nawet przenikliwszy od komisarza nie byłby się domyślił obłudy.
Magloire pozostawał w pokoju odźwiernej.
Tuląc do siebie małą Martę, której łzy nie ustawały, patrzył okiem zasmuconem, jak doktór przewiązywał straszną ranę na czole pani Sollier.
Biedna kobieta wciąż jeszcze nie dawała znaku życia.
Wreszcie kataryniarz odważył się zapytać:
— Czy pan doktór ma jakie widoki ocalenia jej?
— Nie mam wcale, chyba że nastąpi prawdziwy cud umiejętności chirurgicznej — odpowiedział doktór. — Ja osobiście przyznaję się do niemożebności, lecz w szpitalu św. Ludwika, dokąd każę ją przenieść, znajdzie się rę-