Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/248

Ta strona została przepisana.

Chciał się dowiedzieć, co się stanie po przybyciu prokuratora i naczelnika policyi śledczej
Była godzina pierwsza po północy.
Wicher znacznie ustał.
Niebo pokryło się czarnemi chmurami, co zwiastowało bliską zmianę temperatury.
Powietrze było już mniej chłodne.
Tłum ciekawych, powstrzymywany przez szpaler żandarmów i agentów, zaczynał się przerzedzać. Wielu ludzi wróciło do domu.
Robotnicy fabryczni nadbiegli na odgłos ponury trąb i okrzyki: Gore! pozostawali prawie sami, tworząc gromadki, narzekając na klęskę, która ich pozbawiła zarobku, chleba i pytali się nawzajem ze zgrozą, jacy to nędznicy mogli popełnić tyle naraz zbrodni.
A! gdyby odgadnąć mogli byli, że jeden z tych nędzników rozprawiał wśród nich, udzielając im pięknych słówek pociechy i otuchy, byliby rozszarpali nikczemnego wspólnika Roberta.
Drugi zbrodniarz, bratobójca, unosząc mienie Ryszarda Verniere, oddalał się z szaloną szybkością, jadąc po mistrzowsku na welocypedzie, dostarczonym mu przez Klaudyusza Grivot.
Płomienie pożaru wzmagającego się oświetlały mu drogę.
Słyszał na drodze, jak tworzące się gromadki ludzi wołały. Gore!..
Pędził jak strzała.
Wkrótce skręcił na prawo, ażeby dostać sięgną drogę do Survilliers. *