Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/256

Ta strona została skorygowana.

— Kradzież! Pożar! Morderstwo!.. — powtórzył głosem drżącym. — A! biedna Alina!.. Nieszczęśliwe dziecko... Jakże będę miał odwagę zwiastować jej śmierć ojca?..
Łzy potoczyły mu się po policzkach.
Ten kryzys wzruszenia nerwowego trwał kilka sekund, poczem Daniel Savanne powściągnął się i był już jak zwykle urzędnikiem surowym i chłodnym.
Nareszcie przyjechano do Saint-Ouen.
Dorożki stanęły jedna za drugą przed bramą, która pozostała nietkniętą od podwórza, gdzie się znajdował pawilon odźwiernej.
Gromadka ciekawych, wystawających przed bramą, odsunęła się na wiadomość, że przyjechał sąd! Wysiadano już z dorożek.
Naczelnik policyi szepnął do inspektora.
— Niech się pańscy ludzie rozproszą... Niech słuchają wszędzie i nie zapomną nic z tego, co usłyszą.
Komisarz i mer z Saint-Ouen, uprzedzeni o przybyciu urzędników, pośpieszyli na ich spotkanie.
Prokurator i Daniel Savanne zatrzymali się na podwórzu, gdzie sikawki, wciąż jeszcze czynne, lały strumienie wody na zgliszcza pożaru, zapalające się chwilami i gdzie liczni robotnicy, z Klaudyuszem Grivot na czele, nie przestawali lamentować.
Magloire, zobaczywszy urzędników, odsunął się trochę na stronę, nie tak daleko jednak, aby nie mógł słyszeć, co mówią.
Daniel Savanne rozejrzał się wokoło zasmuconemi oczyma.