Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/263

Ta strona została przepisana.

— Całe zaufanie, na które usiłowałem zasłużyć, tak, panie — rzekł Klaudyusz głosem nieco drżącym — i nie mogę powściągnąć niepokoju, wzruszenia, zmartwienia, gdy pomyślę, że człowiek taki, jak mój pryncypał, człowiek tak dobry, tak sprawiedliwy, tak zacny, najlepszy z ludzi, padł od kuli podłego mordercy.
— Tego mordercę, a raczej tych morderców musimy znaleźć — podchwycił Daniel. — Sprawiedliwości musi się stać zadość!.. Człowiek ten zacny musi być pomszczony!
Klaudyusz uczuł dreszcz na ciele.
— Dlaczego, mówi o dwóch mordercach? — zapytał sam siebie nędznik — cóż on wie zatem?
Słowem, przestraszył się instynktownie, lecz niczem nie okazał tego po sobie.
Daniel ciągnął dalej:
— Paneś kochał i żałujesz swego pryncypała, uczynisz zatem wszystko, co zależeć będzie od pana, ażeby dopomódz w poszukiwaniu sprawiedliwości.
— O! niezawodnie, panie sędzio, i to z całego serca!..
— Jak mi mówiono, przybyłeś pan jeden z pierwszych na widownię zbrodni?
— Niestety, nie dość jednak wcześnie, ażeby uratować pana Verniere.
— O której godzinie, spostrzegłszy pożar, przybyłeś pan do fabryki?
— Mogę panu sędziemu powtórzyć to tylko, co już opowiedziałem panu komisarzowi z Saint-Ouen.
— Powtórz pan.