Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/270

Ta strona została przepisana.

— Klucze są te — wyszeptał — zatem łotrzy mieli inne... to samo się rzuca w oczy!
Prokurator wtrącił się.
— Berthaut — rozkazał — obejrz natychmiast obie bramy i sprawdź, czy temi kluczami dadzą się otworzyć kłódki i zamki... to bardzo ważne...
Inspektor wziął klucze i wyszedł natychmiast wraz z jednym z podrzędnych agentów.
— Panie Szymonie, dziękuję ci — odezwał się Daniel do starego robotnika. — Spodziewam się, że twoje spostrzeżenia wydadzą rezultaty...
— O! gdybym to ja był... — wyrzekł robotnik półgłosem, ale dość głośno, aby być usłyszanym.
— Gdybyś pan był na mojem miejscu, chcesz powiedzieć? — zapytał pan Savanne.
— A tak, panie sędzio... Gdybym był na pańskiem miejscu, wiedziałbym, co mam myśleć..
— Cóżbyś pan pomyślał?
— Ze łotrzy, którzy zamordowali, okradli i podpalili, nie byli zbrodniarzami, działającymi przypadkowo, ale musieli znać tak dobrze jak pan i ja, a nawet lepiej od nas wszystkie zwyczaje i wszystkie kąty w domu...
Urzędnicy najzupełniej podzielali tę opinię.
Spojrzeli na siebie znacząco.
— I my tak myślimy — odparł Daniel — Czy miałbyś pan na kogo podejrzenie? — Gdybym miał, tobym od tego zaczął, panie sędzio — odparł Szymon — ja tylko myślę, że nie potrzeba rozbójników szukać daleko, bo są z pewnością blisko.