Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/299

Ta strona została przepisana.

— Co? nasz przyjaciel Ryszzrd? — zapytał młodziedzieniec — może ranny?
— O! gdyby był ranny, możnaby jeszcze mieć nadzieję...
— Nie żyje?
— Tak.
— Zginął w płomieniach?
— Nie!.. zamordowany...
— Zamordowany! — powtórzył syn Gabryela Savanne, chwiejąc się. — O! mój Boże!.. mój Boże!.. Biedna Alina...
Bliski był omdlenia.
Sędzia śledczy podtrzymał go, a potem pociągnął do pokoju żałobnego, gdzie na łóżku Ryszard Verniere z twarzą spokojną spał ostatnim snem.
Wobec trupa tego człowieka, jeszcze zeszłego wieczora tak pełnego zdrowia i życia, któremu*przy pożegnaniu po raz ostatni uścisnął rękę na placu Magdaleny, Henryk pozostał niemy, zgnębiony.
— Umarł... zamordowany! — wyjąkał.
I potoki łez potoczyły się po jego policzkach.
Po tym kryzysie gwałtownego wzruszenia, młodzieniec zdołał zapanować nad sobą.
Upadł na kolana przy łóżku i, ująwszy zlodowaciałą rękę trupa, przyłożył do niej usta.
— Zamordowany! — wyjąkał następnie. — Ty, coś był tak dobry, którego wszyscy kochali i któryś nas tak kochał... O! zdawało mi się nieraz, że jestem synem twoim i jakże byłbym szzzęśliwym, gdybym mógł cię nazwać moim ojcem!