Magnetyzer O’Brien, jeden z przywódzców szpiegostwa niemieckiego w Paryżu, przeczytał wiadomość jak i wszyscy, i sądził, że w niej ma dowód, iż baron Schultz mylił się zupełnie, oskarżając o udział w potrójnej zbrodni Roberta Verniere, który wyjechał do Berlina dnia 1 stycznia o wpół do siódmej wieczorem, zatem na kilka godzin przed morderstwem i pożarem.
Nazwisko Klaudyusza Grivot nie uderzyło wcale O’Briena.
Magnetyzer jednakże znajdował się w stosunku z nim w Berlinie, jednocześnie gdy i z Robertem Verniere, lecz nie przypomniał sobie tak mizernej osobistości, a zresztą nazwisko majstra, umieszczone w pierwszym szeregu na liście osób, które się odznaczyły w walce ciężkiej przeciw pożarowi w fabryce w Saint-Ouen, nie mogło żadną miarą obudzić podejrzenia, że dzielny człowiek, którego chwalono odwagę i gorliwość, jest jednym z morderców przemysłowca i odźwiernej, jednym ze sprawców pożaru, wreszcie wspólnikiem Roberta, którego O’Brien stanowczo nie chciał podejrzewać.
— Znam ja dobrze Roberta — mówił do siebie. — To łotrzyk, zdolny do wszystkich podłości, ale tchórz z niego.. Onby miał chwycić za nóż... lub rewolwer...
narazić się na rusztowanie... on, nigdy.
Naczelnik szpiegostwa pruskiego, baron Schultz czuł się zbitym z tropu, czytając wiadomości, ogłoszone