Nędzny bezkrajowiec, nikczemny morderca, Robert Verniere — jak wiadomo — przybył na dworzec Suerviliere, na kilka minut przed nadejściem pociągu, który go zawieźć miał do Brukselli.
Pociąg stanął na stacyi o oznaczonej godzinie.
Robert wsiadł do przedziału pierwszej klasy, gdzie znalazł się sam.
Straszny dramat, który się tylko co odegrał w fabryce w Saint-Ouen i którego był głównym aktorem, jakeśmy to widzieli, przerażał go tylko względnie.
Przeświadczony o swej bezkarności, myśleć mógł tylko o majątku, skradzionym we krwi, przy blaskach pożaru, i zawartym w torbie, gdzie go schował po rabunku.
Ciekawość go męczyła, pomimo jednak gorącej chęci rozłożenia przed oczyma tej kupy banknotów i przeliczenia ich, tyle umiał panować nad sobą, iż powstrzymał się, aż pociąg przebył kilka stacyi i utworzył szeroką przestrzeń, między nim i trupem brata.
Dopiero przejechawszy za Compiègne i znajdując się ciągle sam w przedziale, zdecydował się na obejrzenie swych bogactw.
Otworzył torbę.
Drżącemi palcami wyjął pugilares, w którym kasyer Prieur umieścił banknoty tysiąco-frankowe w paczkach po dziesięć tysięcy franków.
Wzrok mu zabłysł, gdy przy świetle lampy u sufitu, policzył rulony złota.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/327
Ta strona została przepisana.
XLVIII.