— Tak, panie... Przyjechał z Francyi właśnie we dwa dni po wyjeździe pańskim.
— Pani zapewne wróci późno.
— Pani kazała po siebie przyjechać o jedenastej.
— Nie będę czekał na jej powrót, jestem zbity ze zmęczenia. Jutro zrana wejdziesz do mego pokoju, dopiero gdy zadzwonię.
— Dobrze, panie. A teraz wieczorem, czy pan nie potrzebuje czego?
— Nic zgoła. Pościel mi tylko czemprędzej i pozostaw mnie samego.
Podczas gdy lokaj słał łóżko i rozpalił ogień na kominku, Robert uwolnił się od ciężkiej torby i złożył ją, na fotelu, zdjął surdut i powyjmował z kieszeni drobne przedmioty.
Służący wziął to ubranie do oczyszczenia i odszedł.
Gabinet pracy i pokój sypialny, przybrane były starodawnymi meblami wielkiej wartości artystycznej, zebranemi w sposób troskliwy wielce przez przodków Henryka de Nayle.
Dopiero teraz Robert otworzył kluczem, z którym się nie rozstawał nigdy, szafeczkę z szesnatego stulecia, cudnej roboty i w jednej z szuflad złożył torbę zawierającą pieniądze ze zbrodni.
— Te pieniądze — wyszeptał — nie wyjdą ztąd, aż będę mógł ich użytkować, bez obudzenia podejrzeń...
Potem zamknął szafkę i, wziąwszy serwetę, umaczał róg jej w wodzie, zwilgocił kartki, przyklejone na walizie, co mu pozwoliło je odlepić po chwili, bez żadnego śladu.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/339
Ta strona została przepisana.