Jak Henryk de Nayle, miał rysy pełne szlachetności i cała jego postawa znamionowała dystynkcyę bez zarzutu.
Oczy niebieskie, czyste, o wejrzeniu głębokiem, podobne do matczynych, wyrażały zarówno energię jak i łagodność.
Inteligencya promieniała na wyniosłem czole, uwieńczonem bujnemi włosami ciemnemi.
Z ojca miał naturę uczciwą, ale bez tej słabości charakteru, jaką Aurelia musiała często stwierdzać u swego męża.
— On potrafi mieć wolę! — mówiła do siebie, patrząc na niego z dumą.
Bo dumną była z tego syna; zdawało się jej, że w nim ożył towarzysz jej lat młodości, który nie sprawiał jej nigdy zmartwienia, zawodu, nigdy nie wycisnął z oczu jej łzy, o którym straciła pamięć w chwili zaślepienia, gdy się połączyła z człowiekiem, niezasługującym na jej uczucie.
O! jakże teraz żałowała, że ustąpiła popędowi, który wydał się jej naówczas nieprzepartym, a przeciw któremu powinna była walczyć.
Powtórne zamęźcie przyniosło jej tylko rozczarowanie i wyrzuty, a kto wie, co jej zachowywała przyszłość?
Aurelia nie chciała, ażeby jej syn był nieużytkiem.
Bogatym będzie, to prawda.
Lecz to nie wystarczało w oczach przewidującej matki.
Widziała sama, że majątek choćby najznaczniejszy, może zniknąć w jednej chwili.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/344
Ta strona została przepisana.