Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/359

Ta strona została przepisana.

Ale zacny mańkut uważał to za bolesne wzruszenie, co było mimowolną oznaką przestrachu.
Gdyby najmniejsze podejrzenie było ciążyło na Grivocie, a zmieszanie, sprawione na nim tą niespodzianą konfrontacyą, wystarczyłoby ażeby go zgubić.
Wiemy jednak, że, dzięki przedsiębranym ostrożnościom, żadne podejrzenie nie mogło go dosięgnąć.
— Przyjaciele moi — odezwał się pan Savanne do otaczających go osób — pogrzeb odbędzie się dopiero pojutrze... Nie możemy pozostawić trumny samotnej... Trzeba przy niej czuwać. Czy kto z was chce wziąć udział w tym dobrym uczynku?
Magloire zbliżył się.
— Ja, proszę pana — rzekł.
— Ja także, proszę pana — wyrzekł głosem pewnym Grivot, który już znów panował nad sobą.
Dwaj robotnicy fabryczni również się zaofiarowali i zostali przyjęci.
Mańkut podchwycił:
— We czterech będziemy mogli się zmieniać, i zmęczenie nie będzie wielkie. Kto rozpocznie czuwanie?
— Ja, jeżeli można — odparł majster.
— Dobrze... Za dwie godziny przyjdę pana zluzować.
Potem Magloire dodał, zwracając się do robotników:
— A następnie jeden z was przyjdzie mnie zluzować.
W tejże chwili wszedł Henryk Savanne.