Nastąpiło długie milczenie, przerywane tylko szlochaniem Aurelii.
Wreszcie odezwał się Robert:
— Przebaczyć ci! — powtórzył. — Żądasz, ażebym ci przebaczył! Poco, do czegoby to posłużyło. Znowu któregokolwiek dnia, jutro może, pod wpływem nowego ataku szaleństwa, oskarżysz mnie o jaką inną zbrodnię!..Niegdyś tyś mnie kochała... Teraz przejmuję cię nienawiścią, a skutkiem tej nienawiści skłonna jesteś uwierzyć, żem popełnił wszelkie zbrodnie, żem się dopuścił wszelkich czynów haniebnych.
Aurelia padła na kolana przed mężem.
— Raz jeszcze, nie potępiaj mnie! — rzekła głosem błagalnym, wyciągając ku niemu dłonie — niech twoja wspaniałomyślność wyrówna stopniowi obrazy. Ja cię znieważyłam... Przebacz mi!.. Przebacz mi, błagam cię!..
Robert uczuł, że nadeszła stosowna chwila, ażeby pokazać się wielkim i wspaniałomyślnym, o co go prosiła Aurelia.
Powstał.
— Przebaczam ci! — rzekł — i postaram się zapomnieć... Teraz pozostaw mnie... Potrzebuję być samym..
— Po co?
— Ażeby opłakiwać mego brata... Ryszard był dla mnie zbyt surowym... może być zanadto... ale był przecie moim bratem i śmierć jego tragiczna sprawiła mi głęboką boleść.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/375
Ta strona została skorygowana.
LIV.