Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/386

Ta strona została skorygowana.

Przez kilka sekund tak dalece pozostawał jeszcze pod okropnem wrażeniem, że brał je za rzeczywistość, i zdawało mu się, że głowa jego spadła na rusztowaniu.
Nędznik borykał się jeszcze z widzeniem uporczywem, gdy drzwi się otworzyły i wszedł Magloire.
Przychodził ażeby zastąpić Klaudyusza, i usłyszał jego krzyk.
— Co to? Co panu jest? — zapytał. — Czyś pan chory?
Grivot zwrócił się ku trumnie.
— Nieboszczyk... nieboszczyk... — wyjąkał.
— Co?.. wydało się panu, że się poruszył?
— Tak... tak... widziałem...
— Niestety, śniło się tylko panu! Pan Verniere śpi snem, z którego się nikt nie budzi!.. Ale ja miałem pana za człowieka silnego, a wyglądasz mi teraz na babę!.. Czyż sam na sam z nieboszczykiem powinno uczciwego człowieka wprowadzić w stan taki?.. Wyglądasz pan, jakbyś uciekł ze szpitala obłąkanych!
Słysząc głos mańkuta, widząc trupa wciąż nieruchomego, majster trochę przyszedł do siebie.
Zrozumiał, jak dalece znaczącym był jego przestrach, jak mógł go skompromitować.
— Byłem złamany ze zmęczenia — rzekł, drżąc jeszcze — zasnąłem mimowoli i... i...
— I miałeś pan jakąś zmorę — dokończył kataryniarz. — No, to połóż się pan do łóżka.. Pańskie cztery godziny już się skończyły... Staraj się spać spokojnie... To ci zrobi dobrze... Do jutra...
— Do jutra...