O godzinie jedenastej Vernierowie przybyli do Daniela Savanne.
Uprzedzony przez synowca, sędzia śledczy czekał na nich.
Lokaj natychmiast ich wprowadził, stawiając w ten sposób mordercę wobec urzędnika, któremu powierzono sprawę morderstwa.
Daniel wyciągnął ręce ku Robertowi, który je ujął i uścisnął bez najmniejszego niepokoju.
A jednak wiedział dobrze, że jedna z tych rąk mogłaby podpisać rozkaz aresztowania go natychmiast.
Twarz jego, doskonale ułożona, wyrażała zmartwienie głębokie, ale powściągane... Oczy zaczerwienione przez silne tarcie zdawały się nosić ślady łez.
— Spotykamy się dziś po raz pierwszy — odezwał się doń Daniel Savanne czule — jakkolwiek uszczęśliwiony jestem poznaniem pana, cierpię wielce, iż stosunki nasze zaczynają się wśród okoliczności tak bolesnych...
— Rzeczywiście, bardzo bolesnych — odpowiedział Robert głosem zbolałym. — Jedyna to moja pociecha, że widzę, jak mój nieszczęśliwy brat był szanowany i kochany przez wszystkich... Dziękuję panu za to przywiązanie, jakie mu okazywałeś, gdy żył, i jakie jeszcze okazujesz pan, chociaż go już niema... Wiem, jakie węzły żywej przyjaźni łączyły pana z Ryszardem, i wiem, jakiemi staraniami otacza pan jego córkę, wychowywaną w pańskim domu... Wierzaj mi pan, że jestem i będę zawsze głęboko dla pana wdzięczny.
Następnie, przedstawiwszy żonę, potem Filipa, dodał:
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/393
Ta strona została przepisana.