„Jutro zrana jadę pociągiem do Paryża, dokąd przybędę 26 o godzinie dziesiątej i pół wieczorem.
„Spodziewam się, że cię zobaczę na dworcu kolei wschodniej i liczę na to. Potrzebuję cię wypytać.
— Nareszcie decyduje się — szepnął Grivot, skończywszy czytanie, a oczy zapłonęły mu ogniem. — To nie zawcześnie! Od dość dawna waha się, zwleka!.. Dwudziesty szósty to dziś. Spotkanie wyznaczył na wpół do dziesiątej... Z warsztatu wychodzimy o szóstej... Przebiorę się tylko, zdążę jeszcze na dworzec. Co do tego — dodał, drąc list na drobne kawałki. — To byłoby kompromitujące...
Wrzucił kupkę podartych świstków do rynsztoka i pojechał dalej przyśpieszoną prędkością.
Klaudyusz Grivot miał lat 45, pochodził z Paryża, w przedmieściu Temple.
Ojciec jego zdolny i uczciwy ślusarz, nauczył go rzemiosła i zarazem dał mu przyzwoite wykształcenie.
Trudno było kierować młodym chłopcem, ale ojciec Grivot posiadał głowę i pięści mocne.
W dwudziestym roku Klaudyusz uchodził za wątpliwej dobroci chłopca, ale niezaprzeczenie uzdolnionym był rzemieślnikiem.
Ojciec Grivota umarł wkrótce, po śmierci żony, i pozostawił synowi jedynakowi kilka tysięcy franków i warsztat, dostatecznie zaopatrzony.
Klaudyusza oddawna trapiła podróżomania.
Sprzedał za dobrą cenę zakład ojcowski i z okrągłą sumką w kieszeni wyjechał.