Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/401

Ta strona została przepisana.

Nogi ugięły się pod. nim, zbladł i zachwiał się.
Robert, udając najzupełniejszy spokój, utkwił wzrok w mieniących się oczach wspólnika.
Ten wzrok mówił z niemą wymową:
— Miej baczność na siebie. Uspokój się! Nie mamy się czego lękać.
Klaudyusz, wciąż wystraszony, cofnął się w tył i jakby miał upaść.
Magloire go podtrzymał, szepcząc do ucha:
— Ależ bądźże silniejszym!.. Do licha!.. Co za baba!..
— To nie moja wina — odpowiedział Grivot pocichu. — Serce mi się ściska... Słabo mi...
Robert zbliżył się do katafalku.
Przez chwilę miał śmiałość przyglądać się twarzy swej ofiary, potem osunął się na kolana, zasłonił twarz oburącz, jakby dla ukrycia łez.
Weszła Alina, podtrzymywana przez Matyldę i panią Aurelię.
Wyprostowana, sztywna, idąc krokiem lunatyczki, jakby w śnie magnetycznym, zbliżyła się do trumny.
Zatrzymała się nagle.
Wargi jej drżały, całe ciało trzęsło się od drgania bolesnego, oddech spazmatyczny podnosił pierś, ręce jej wpiły się w ramiona Matyldy i pani Verniere.
Odległość zaledwie jednego metra oddzielała ją od katafalku.
Znów zaczęła iść, przebyła tę przestrzeń i, nachyliwszy się raptownie, dotknęła ustami czoła nieboszczyka.