Weszli do restauracyi.
— Gabinet oddzielny, obiad czemprędzej — rozkazał Robert — umieramy z głodu...
Garson zaprowadził przybyłych do pokoju na pierwszem piętrze, dobrze opalonego.
Podróżny zamówił suty obiad z najlepszem winem.
Gdy garson odszedł, Robert odezwał się do Klaudyusza Grivot.
— Punktualny jesteś... Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć i dziękuję ci za to. Mamy z sobą pomówić poważnie. Jestem w błocie po uszy — muszę się wydobyć.
Majster chciał coś odpowiedzieć.
Robert nie dał mu na to czasu i ciągnął dalej:
— Potem objaśnienia... Kiedy nas obsłużą, pomówimy dowoli...
W tejże chwili garson przyniósł na tacy zamówione potrawy i odszedł.
Wtedy Grivot zagaił rozmowę:
— Więc się nareszcie zdecydowałeś?
— Tak — odparł Robert głosem ostrym i urywanym — zdecydowałem się na znalezienie sposobu, ażeby nie wegetować, ale żyć dobrze i zaspokajać wszystkie swe potrzeby, wszystkie zachcianki... Takie życie liche i zależne, jakie prowadzę oddawna, dusi mnie... Mam go