Z nogami, jakby wrytemi w ziemię, z ustami spieczonemi, z oczyma na wpół przymkniętemi, dla ukrycia przerażenia we wzroku, nędznik słuchał, jak mówił jego wspólnik, którego odwaga i zimna krew przejmowały go dreszczem zimnym do szpiku kości.
W tej chwili niezdolny byłby wymówić jednego słowa.
Robert pojmował co się w tej chwili dzieje w tym umyśle strwożonym.
— Pańskiej pomocy zwłaszcza, panie Grivot, będę potrzebował i to niezwłocznie!.. Ja nie obeznany byłem z wewnętrznemi urządzeniami fabryki mego brata. Racz więc pan wytłomaczyć panu budowniczemu rozkład każdego z warsztatów.
Klaudyusz odzyskał pewność siebie.
Strach, pod którego wpływem znajdował się, rozproszył się na chwilę.
— Gotów jestem dać panu wszelkie objaśnienia potrzebne — odparł.
W tejże chwili Magloire wyszedł z pawilonu, zkąd wynoszono sprzęty odźwiernej.
— A! to ty, mój dzielny chłopcze — rzekł doń. — Przeprowadzasz biedną panią Sollier.
— Skorzystałem z wolnego czasu — odpowiedział kataryniarz, kłaniając się.
— To dobrze... Czy skończyłeś?..
— Tak... Pawilon jest już opróżniony.
— To oddaj mi klucze. Może będziemy ich potrzebowali...
Filip wziął klucze, które mańkut trzymał w ręce.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/435
Ta strona została przepisana.