— Pomówimy z sobą otwarcie — wyrzekł, gdy wyszedł garson. — Ale mówmy cicho, bo wiesz, że ściany mają uszy.
W tym gabinecie zamkniętym i dobrze ogrzanym, przy żywym blasku gazu, wobec tego stołu, na którym lśniła się porcelana i szkło, Klaudyusz Grivot czuł się oszołomionym.
Robert odezwał się, patrząc nań:
— Słowo honoru! mój stary, nie poznaję cię już wcale! Dawniej ty z nas dwóch byłeś śmielszy, zawsze gotów do przedsięwzięć krańcowych, do czynów, które ja uważałem za niebezpieczne... Tyś mnie nazywał niezdecydowanym, chwiejnym, dziś to ja idę naprzód, a ty się boisz iść za mną...
— Wyznaję, że ta twoja pewność siebie przygniata mnie! — odparł Klaudyusz głosem niepewnym. — Przyprowadza mnie prawie do szaleństwa!.. Kiedym cię zobaczył, tam, przed trumną tamtego, ciebie, a sądząc, żeś w Berlinie, — wydało mi się, że bomba urywa mi nogi, i teraz/jeszcze nie mogę pomyśleć o tem bez drżenia!..
— A jednak to ty dodałeś mi tej odwagi... Nazwisko twoje wymienione jest w dziennikach, jako najdzielniejszego z tych, którzy nieśli ratunek... i to mnie nauczyło, jaką ty grasz grą... Postanowiłem cię naśladować i widzisz, że mi się to udało.