Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/444

Ta strona została przepisana.

— Po coś przyjechał do Paryża, będąc tam w zupełnem bezpieczeństwie?
— Bo inaczej nie mogłem uczynić. Pan Savanne, myśląc, że mi pierwszy donosi o zgonie brata, wezwał mię do Paryża na pogrzeb. Gdybym nie stawił się na wezwanie, obudziłbym w domu nieufność!.. Nie zawahałem się... Wiem, jakąś ty zdołał sobie wyrobić świetną opinię u sędziego, a przecież ten sędzia śledczy to wcale nie głupi... Ja także dołożyłem starań i udało mi się... Nikt na święcie nie może nas podejrzewać!.. Idźmy śmiało naprzód. Jesteśmy panami położenia.
— Teraz być może... Ale później?
— Później?
— Tak, bo może być ktoś ponad nami!
— Kto taki?
— Weronika Sollier.
Robert uśmiechnął się.
— A jakim sposobem ona stanie się panią położenia? — zapytał.
— Ona ciebie widziała!.. to pewne, ponieważ z nią walczyłeś i to przy świetle... Niezawodnie poznała w tobie tego człowieka, którego widziała poprzednio przychodzącego do fabryki przed trzema dniami do Ryszarda Verniere. Na nieszczęście, nie zabiłem jej na miejscu i, jak się zdaje, teraz bliska jest wyzdrowienia... Po wyjściu ze szpitala powróci do Saint-Ouen... Nie ulega to wątpliwości, ponieważ mańkut wynajął dla niej lokal w hotelu, gdzie mieszkam... Cóż poczniesz, ażeby się z nią nie spotkać pewnego pięknego dnia?
— Nie lękaj się tego...