— Zmarnowałeś część swą spadku po ojcu. Wydarłeś w sposób szalony pół miliona franków, które ci przyniosła w posagu francuska, zaślubiona przez ciebie w Niemczech... Nikt cię nie szanuje... Kredytu już nie masz... zmuszony jesteś chwytać się najgorszych szachrajstw i sądzisz, że wszystko to przemawiać będzie na twoją rzecz wobec człowieka takiego rodzaju jak mój pryncypał.
— Liczę tylko na siebie i na moją przekonywającą wymowę.
— Jeżeli ci się uda, to chyba masz konszachty z dyabłem.
— Ha! ha!., a cóż w tem byłoby dziwnego? — odparł Robert ze śmiechem.
— Twoja żona nie przyjechała z tobą do Paryża?
— Pozostała w Berlinie.
— A syn?
— Jest w szkole sztuk i rzemiosł w Chalons.
— Żona zna cel twej podróży?
— Zna.
— I pochwala?
— W zupełności.
— Spodziewa się może, iż zwrócisz jej skradzione pieniądze, których zresztą nie potrzebuje, szczęśliwa, bo jak sądzę, jest jeszcze bogata.
— Majątek, który posiada dzisiaj, bardzo przyzwoity, pochodzi ze spadku po mężu. Uważa ten fundusz za własność syna.
— I niepozwala ci go ruszać?
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/52
Ta strona została przepisana.