— Między trzecią i czwartą nie opuszcza swego gabinetu.
Garson wszedł, przynosząc kawę, likiery i cygara.
Rozmowa ustała.
— Przygotuj rachunek i przynieś, gdy zadzwonię — rozkazał Robert.
— Dobrze, panie.
Zostawszy znów sam z majstrem, Robert nalał kawy i podchwycił:
— Czyś we Francyi, od czasu swego przed dwoma laty powrotu, nie spotkał się z doktorem amerykańskim?
— O’Brienem?
— Tak.
— Naszym starym znajomym z Berlina, jednym z filarów biura szpiegów przy wielkim sztabie jeneralnym niemieckim.. tym zręcznym co się zowie zuchem.
Klaudyusz, podniecony częstemi libacyami i mocnem winem, podniósł głos.
— Mów trochę ciszej!.. — wyrzekł Robert Verniere, rzucając niespokne spojrzenie, ku drzwiom gabinetu.
— Dobrze... dobrze...
— Ale mi nic nie odpowiedziałeś co do O’Briena.
— Widziałem go tylko trzy czy cztery razy, zapytywał mnie o różno rzeczy.
— O co takiego?
Klaudyusz zwrócił się ku Robertowi i odpowiedział mu, zaglądając aż w białka oczów, nie bez pewnego niedowierzania:
— O fabrykacyi nowych torpedowców francuskich.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/54
Ta strona została przepisana.