— Czy się z nim zobaczysz?
— Może...
— W imieniu biura sztabu jeneralnego w Berlinie. — nalegał majster.
Robert poruszył się niecierpliwie.
— Ciągle jedno w kółko mielesz! — rzekł prawie z gniewem — powiadam ci, że tam wszystko już dla mnie przepadło i że chcę we Francji zdobyć sobie pewną podstawę bytu.
— Czy potrzebujesz O’Briena?
— Być może, że do niego zakołaczę... do jego drzwi...
— Do jego drzwi czy do worka?
— Ha! do jego worka... Zapewne się domyślasz, że mam do rozporządzenia bardzo mało pieniędzy.
— Chwilowo nie potrzebujesz szukać 0’Briena... Jeżeli banknot tysiąco-frankowy może ci wystarczyć, mogę ci nim służyć, gdy zajdzie potrzeba... Widzisz, żem się wyroperował... poczyniłem oszczędności.
Robert wyciągnął rękę do Grivota i rzekł:
— Pamiętać będę o twych dobrych chęciach i za nie dziękuję ci... Wszystko zależeć będzie od mej rozmowy z bratem... Pojutrze dowiesz się, co zaszło między nami...
— Więc pojutrze się zobaczymy?
— Tak, zjemy razem obiad.
— O której godzinie?
— Punkt o ósmej.
— Dobrze.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/56
Ta strona została przepisana.