Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/6

Ta strona została skorygowana.

— Dzień dobry, panie doktorze!
Przechodzień zatrzymał się, podniósł głowę i zobaczył stojącego na progu sklepu tęgiego mężczyznę, o twarzy rumianej z oczyma dużemi, patrzącemi sympatycznie.
W dziurce u surduta nosił on wstążeczkę od orderu wojskowego za wyprawę tonkińską.
— A, dzień dobry, Magloire! — odrzekł doktór, odkłoniwszy się staremu żołnierzowi.
Poczem dodał, wskazując dużą katarynkę umieszczoną na wozie, stojącym przed gankiem:
— Czy macie odwagę puścić się na wędrówkę ze swym instrumentem na taką pogodę?
— A tak! panie Bordet — odpowiedział wojak — pójdę trochę porobić młynkiem, chociaż od dwunastu stopni poniżej zera kostnieją palce, a nos się czerwieni.
I Magloire dodał, schodząc na dół po stopniach ganku.
— W każdym razie zmarznie mi tylko lewa ręka, bo prawej brak do apelu...
Następnie posuwając wózek z katarynką, skierował się ku wybrzeżu Sekwany, w stronę Asnieres.
Doktór podążył w tym samym kierunku.
Doktór Bordet, którego przedstawiliśmy czytelnikom naszym, cieszył się wielkiem poważaniem w okolicy, gdzie praktykował od lat dwudziestu pięciu; kochali go wszyscy i szanowali.
Dobry, ludzki, litościwy, gotów do wszelkich poświęceń dla niesienia ulgi cierpiącym, miał tylko przyjaciół.
Doktór lubił bardzo Magloira.