— Kto wiedzieć może, co niebo mu przeznacza — wyszeptał Gabryel Savanne, a czoło jego zasępiło się nagle — ja jestem marynarzem, a morze zsyła straszliwe niespodzianki.. Wreszcie, cokolwiek się stanie, mam prawo rozporządzać częścią mego majątku.
— A jaką sumę oddać mam do pańskiego rozporządzenia?
— Trzykroć sto tysięcy franków.
— Trzykroć! — powtórzył rejent, zdziwiony nieco wysokością cyfry.
— Taką sumę obiecałem pożyczyć swemu przyjacielowi.
— Kiedy pan chce zabrać pieniądze...
— Pojutrze zrana...
— Dobrze... będą gotowe.
Gabryel Savanne wstał i miał już odejść, lecz przed pożegnaniem się z rejentem, jeszcze się odezwał.
— Jeżeli się pan zobaczysz z Danielem i jeżeli będziesz mówił o mej wizycie, wdzięczny byłbym panu, gdybyś nie wymienił mu ani słówkiem, głównego powodu moich odwiedzin...
— To już dla mnie tajemnica zawodowa — odparł Robinet. — Może pan być zupełnie pewny mej dyskrecyi co do pańskiego brata, mój drogi komendancie.
— Dziękuję panu...
I, uścisnąwszy czule rękę notaryusza, oficer marynarki wyszedł z kancelaryi.
∗
∗ ∗ |