wszystko, moje dziecko ukochane, ażebym umarła spokojnie.
Powiedzieliśmy już, że Marta była dzieckiem przedwcześnie rozwiniętem i dziwnie przez naturę wyposażonem.
Możnaby mniemać, że w ciele tej dziewczynki znajdowała się dusza, która już rozumiała, żyła i cierpiała.
Śmierć matki wydawała się jej najstraszniejszą katastrofą.
Wstała i, przylgnąwszy drżącemi ustami do twarzy Germany, wyjąkała wśród płaczu:
— O! tak.. będę zawsze dobrą, mamusiu... przyrzekam ci... przysięgam... i nigdy nie przestanę cię kochać... myśleć o tobie... Nigdy... nigdy...
Oddech Germany stawał się coraz bardziej rzężącym.
Marta przestraszyła się.
— Mamo! — zawołała, przestając całować. — Mamo!
Konająca uczyniła wysiłek, do jakiego wydawała się niezdolną i, podnosząc się na wpół, wyciągnęła rękę ku komodzie, opartej przy ścianie naprzeciw łóżka.
— Tam... w szufladzie u góry — wyjąkała — skrzyneczka orzechowa...
Marta zrozumiała.
Zanim Germana skończyła mówić, już stała przy wskazanym meblu, otworzyła go i przyniosła umierającej żądany przedmiot.
Przy pomocy córki, Germana otworzyła skrzyneczkę. Rękoma omdlewającemi wyjęła z niej dwa blankiety stemplowe, pokryte pismem, i list w kopercie, nawpół rozdartej.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/65
Ta strona została przepisana.