ka i metryka Marty... wyczytasz tam nazwisko moje, zawsze się z niem kryłam, wstydziłam się...
I Germana podała pani Aubin dwie ćwiartki papieru stemplowego, wyjęte ze szkatułki wraz z listem od Gabryela Savanne, który spaliła Marta.
Germana oddychała ciężko.
Ręce jej podniosły się i zatrzepotały w próżni.
Szukała córki, której oczy jej wygasłe już nie widziały.
Marta zrozumiała i rzuciła się w jej objęcia.
Biedna matka pochwyciła ją, przyciągnęła ku sobie, przycisnęła ją do serca z uczuciem namiętnem, które górowało jeszcze nad życiem nawet, przycisnęła usta już zlodowaciałe do czoła dziecka, dała mu ostatni pocałunek, oddając duszę Bogu w ostatniem westchnieniu.
Uścisk namiętny ustał.
Ręce opadły bezwładne.
Skończyło się.
Rozpacz Marty była przejmująca.
Krzyki jej i jęki rozdzierały duszę.
Nie mogła oderwać się od trupa matki, który ściskała konwulsyjnie słabemi ramionami.
Ręką bardzo łagodną, powoli, pani Aubin podniosła dziecko.
— Uklęknij, moja pieszczoszko — wyrzekła.
Marta uklękła.
Poczciwa kobieta uczyniła to samo.
I obie modliły się, opłakując tę, której już nie było, biedną męczennicę życia.
∗
∗ ∗ |