ka, odźwierna fabryki, powiedziała mi, że pryncypał jes w Paryżu i że wróci dopiero dość późno po obiedzie...
Przyszedłem więc poszukać u matki Aubin posiłku, którego nie dostałem w fabryce...
— Może podać panu w oddzielnym gabinecie?
— A to po co... Proszę mi podać śniadanie w tej sali... przy jednym ze stołów, gdzie siadywałem tyle razy... Nie unikam stykania się z pracującymi... Lubię ich...
— A!.. to wybierz pan miejsce, panie Henryku, przyniosę panu kartę...
Młodzieniec usiadł przy stole, gdzie już miał miejsce kataryniarz, który sobie pomyślał:
— O! ten wcale się nie dmie!.. A jednak znać, że nie byle kto.
Róża zbliżyła się znowu.
— I cóż się dzieje z pańskim ojcem? — zapytała młodzieńca — nie miał pan o nim wiadomości?
— Miałem przed dwoma miesiącami.
— Kapitan Savanne zawsze na morzu?
— To jego fach, moje dziecko.
— Ale to nie dobrze, że tak ciągle musi być daleko od rodziny.
— A tak, to prawda! — odrzekł Henryk Savanne z westchnieniem — już ośm lat nie widziałem ojca, szesnaście lat miałem, kiedy wyjechał.
— Ośm lat w podróży! — zawołała Róża ze zdumieniem.
Tu Magloire uznał za stosowne wmieszać się do rozmowy.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/72
Ta strona została skorygowana.