Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/75

Ta strona została przepisana.

Potem, wziąwszy krzesło, postawił je przy jednem z okien, oświetlających salę, i rzekł do robotnika:
— Siadaj pan i nie bój się.
Vide Grouset klął ciągle i narzekał, ale trochę uspokojony pewnością, z jaką nieznany młodzieniec obiecywał mu ulgę niezwłoczną, usiadł na krześle.
— Przechyl pan głowę w tył — rozkazał Henryk Savanne.
Robotnik był posłuszny.
Przy wszystkich stołach klienci matki Aubin przerwali śniadanie.
Spojrzenia wszystkich zwróciły się ku temu młodzieńcowi, ubranemu elegancko, o twarzy sympatycznej, który pomimo bardzo młodego wieku nakazywał szacunek i posłuszeństwo.
Zapanowała grobowa cisza.
Henryk Savanne oparł głowę Vide-Grouseta na piersiach swych i lewą ręką z niezwykłą zręcznością wywinął powieki chorego.
Wtedy ręką prawą wsunął między powieki koniec swego narzędzia, powiódł niem lekko i powoli na prawo i na lewo, i znów z lewej ku prawej stronie na powiece oka.
Po dwóch czy trzech sekundach tej niemiłej operacyi odjął narzędzie i przyjrzał się końcowi instrumentu.
Vide Grouset podniósł się raptownie, nie cierpiąc wcale, uwolniony od opiłki żelaza, która wpadła mu do oka.
— A! to cudownie — zawołał z oczyma wytrzeszczonemu — Nie czuję już nic!.. Wyjąłeś pan wszyst-