ko, nic nie dotknąwszy... Czy pan czarownik jesteś, czy co?
— Nie — odpowiedział Henryk Savanne, śmiejąc się — w tem niema żadnych czarów... Uczyłem się okulistyki i jestem wychowańcem szpitala Quinze-Vingts. Operacya, której pana poddałem (jeżeli może się to operacyą nazywać), jest jedną z najprostszych i dziwię się, że, pracując w fabryce, robiąc piłą i młotem, nie znacie panowie sposobu pozbywania się opiłków metalicznych, które mogą was oślepić. Pan miałeś opiłkę pod powieką, było to niebezpieczne dla pańskiego wzroku, gdyż mogło wywołać silne zapalenie. Teraz nie masz się pan czego obawiać, opiłka już jest usunięta. Patrz pan.
Henryk Savonne pokazał zdumionemu mechanikowi koniec narzędzia.
Vide-Grouset spojrzał.
— Tę drobną płatkę ciemną to ja miałem w lewem, oku? — zapytał.
— Tak.
— A jakże wyszła z oka?
— Bardzo prosto. Narzędzie moje zakończone jest silnym magnesem, który przyciągnął opiłkę metaliczną do siebie i w ten sposób pan się jej pozbyłeś.
Ucieszne hurra powitało ostatnie słowa paryskiego okulisty. Klaskano w ręce, a robotnicy, opuściwszy stoły, cisnęli się do młodzieńca, winszując mu głośno.
Henryk Savanne z trudnością zdołał się uwolnić od tej uroczystej owacyi. Wreszcie, uścisnąwszy wszystkich ręce, usiadł znów przy stole.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/76
Ta strona została przepisana.