— I męża nie miała — wtrąciła trzecia.
— Tak, nie miała męża! — podjęła ta, która zagadnęła pierwsza — gałgan jakiś ją zdarzył, potem opuścił biedaczkę! A! ci łotrzy mężczyźni! — dodała z głuchym gniewem — a! łajdaki’! dla dogodzenia kaprysowi rzucają biedną dziewczynę na nędzę wraz z dzieckiem, pozostawiając jej do wyboru, albo rzucić się do rzeki, albo szargać się po rynsztokach, bo nie wszystkie mają odwagę jak Germana, która się zapracowała na śmierć! A! rozbójnicy, na gilotynę z nimi!
Mężczyźni obecni opuścili nosy, nic nie odpowiadając.
Kobiety przytakiwały głośno.
— Ma racyę! Ma racyę!.. — powtarzały, kiwając głowami.
Drzwi od strony wybrzeża otworzyły się i weszła matka Weronika, odźwierna z fabryki Ryszarda Verniera, trzymając w ręku koszyk blaszany na butelki.
Wszyscy ją tu znali.
Życzono jej dzień dobry.
Weronika odkłoniła się i poszła do bufetu.
— Przychodzę odnowić zapas wina — rzekła do Maryi. — Niech mi pani da sześć kwart, jak zwykle.
— Zaraz, matko Weroniko... zaraz ci usłużę. Nie będziesz czekała — odpowiedziała Marya.
I, wziąwszy koszyk poszła do piwnicy.
Pani Weronika zauważyła już Henryka Savanne mańkuta Magloire, jedzących śniadanie przy tym samym stole.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/78
Ta strona została przepisana.