— Chodź ze mną, moja mała... Nie możesz tu pozostać w takiej chwili.
Marta rzuciła spojrzenie, skąpane w łzach, na ciało martwe swej matki, wyciągnęła ku niemu drobne rączęta i wyjękła głucho, głosikiem łzawym, zaledwie zrozumiałym:
— Nie... nie... ja nie chcę opuścić mej biednej mamy... ja chcę być przy niej...
— Nie pozostanie ona samą, ja ci to przyrzekam — odparła matka Aubin. — Ale tu być nie możesz... to nie na twe siły...
I, biorąc dziecko w ramiona swe, wyprowadziła z pokoju żałobnego.
W salach restauracyi goście jedli dalej śniadanie, bez żadnego hałasu.
Rozmowy toczyły się pół-głosem.
Zapowiedź bliskiego zgonu, lokatorki matki Aubin zasępiła wszystkich biesiadników.
Pani Weronika czekała na powrót Maryi, która poszła do piwnicy po wino.
Służące podawały kawę w ciężkich filiżankach, razem z karafką koniaku, przerżniętą liniami, oddzielajęcemi miarę jednego małego kieliszka Henryk Savanne przypatrywał się z zajęciem siedzącym za stołem robotnikom, między którymi znajdowały się typy oryginalne i ciekawe.
W chwili wejścia ich, wszelkie rozmowy ustały i spojrzenia wszystkich skierowały się na starą kobietę i na małą dziewczynkę, którą wielu znało.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/81
Ta strona została przepisana.