— Ona musi koniecznie się przespać — rzekła do Weroniki. — Idź do fabryki, pani Sollier... Przyniosę ci Martę za chwilę...
Przy bramie fabryki więcej niż dwudziestu robotników czekało, ale gdy nadeszła Weronika, nikt na nią nie szemrał, lecz przeciwnie każdy miał dla jej nieszczęścia współczucie.
Zaczęła się tłomaczyć kasyerowi, który reprezentował pryncypała, otworzyła bramę, robotnicy weszli i każdy zabrał się do roboty.
Weronika zamknęła bramę.
Potem niezwłocznie w pokoju swym ustawiła obok swego łóżko dla wnuczki i włożyła na siebie ubranie żałobne, które miała w szafie; skromną suknię czarną, którą niegdyś nosiła po śmierci męża.
Wreszcie usiadła i rozmyślała, płacząc.
Druga godzina wybiła przed kilku minutami na zegarze fabrycznym.
Lekki odgłos dzwonka wyrwał biedną kobietę z jej ponurych rozmyślań.
Pociągnęła za sznur, powstała i postąpiła na próg swej izby.
Otworzyła się furtka od ulicy Hordouin.
Wszedł mężczyzna, jeszcze względnie młody i bardzo elegancko ubrany.