— Do czego to pan prowadzi? — przemówiła z wysiłkiem. Czy w tem procesie jest także sądowa pomyłka?
— Tak pani.
— I czy ten człowiek o którym pan mówi. ów mechanik, został także skazanym?
— Tak; i nie tylko skazanym, ale ściętym pod gilotynę.
— A pan przypuszczasz, że był niewinnym?
— Najmocniej w to wierzę.
— Maszże pan na to dowody?
— Mam wewnętrzne przekonanie.
— Wewnetrzne przekonanie... — powtórzyła z szyderstwem. — To nie wystarcza! Musiały istnieć jakieś poszlaki skoro sędziowie na śmierć go skazali.
— Ja też nie obwiniam sędziów, — odparł Henryk.
— Ale bądźżesz logicznym mój adwokacie, — zawołała z udaną wesołością. — Skoro sędziowie na śmierć go osądzili, to musiał być winnym.
— Nie pani! Okoliczności sprzysięgły się na niego. Stał się ofiarą fatalizmu.
— Fatalizmu! — zawołała Klaudja wybuchając głośnym śmiechem. — Fatalizm!... wielkie słowo, ale tylko słowo. Fatalność bowiem ukarać nie można.
— Ale można ukarać nędzników, którzy się tego stali przyczyną.
Pani Dick-Thorn zadrżała.
— O kim pan mówi? — zapytała.
— O ludziach, którzy potrzebowali aby doktór z Brunoy nie żył.
— To tylko pańskie przypuszczenie.
— Nie pani. to moje niezachwiane przekonanie, rezultat długich badań i śledzeń. Tajemnica pokrywająca tę sprawę; utrudnia zadanie.
— A ileż lat temu, jak się to stało?
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/1010
Ta strona została skorygowana.