Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/1011

Ta strona została przepisana.

— Lat upłynęło dwadzieścia.
— Ha! ha! to cały wiek!... Zapomnienie!... Na cóż by się przydało wznowienie tej sprawy, gdy prawdopodobnie winowajcy już nie żyją?
— Jest to możliwe, ale i niepewne. Gdyby ktoś z rodziny Pawła Leroyer zażądał od trybunału wznowienia tej sprawy, to przy dostarczonych przezemnie dowodach, oczyściłbym pamięć zmarłego.
— Ale nieprzyprawiłoby mu to już głowy napowrót!.. dodała z cynicznym uśmiechem, a przedawnienie uczyniło ukaranie winowajców niemożliwem.
— Wyznaję, że tak by było w rzeczy samej, jeżeli za jedyną karę mamy uważać śmierć lub więzienie. Ależ wstyd pani... a niesława?... hańba?... czy to nie straszna także kara.
— Pojmuję, że taka sprawa może pana żywo zajmować, ale wydaje mi się niemożebną do spełnienia.
Z ostatniemi słowy, powstała z fotelu chcąc przerwać niebezpieczną dla siebie rozmowę.
— Omyliłem się, — pomyślał Henryk. — Zemdlenie wtedy tej kobiety, niamiało nic wspólnego z tą sprawą.
Pani Dick-Thorn ze swojej strony myślała:
— Jakaś przenikliwość! Na szczęście Henryk zostawszy mężem mej córki, przestanie być dla nas niebezpiecznym.
Około północy, goście Klaudji zaczęli się rozchodzie, w tej liczbie i przybrany syn Jerzego.
Licząc na to, że wraz z Edmundem odbędzie wieczorową przechadzkę, nie kazał po siebie przyjechać ekwipażowi. Zawiedziony w nadziei, postanowił dojść pieszo do Amsterdamskiej ulicy i ztamtąd pojechać dorożką do domu.
Zakręcając na rogu ulicy, spotkał kilkunastu ludzi podpitych, którzy śpiewając i popychając się wzajem zajęli cały chodnik?