minut rozważał jak postąpić mu trzeba. Zimny rozsądek, poparł dziką wolę.
Usłyszawszy nadjeżdżającą dorożkę, skrył się na wskazane przez Théfera miejsce, z mocnym postanowieniem dokonania czynu.
Klucz obrócił się w zamku. Jan Czwartek wszedł do pokoju.
Głęboka ciemność panowała w mieszkaniu. Jan zamknąwszy drzwi za sobą, postępował zwolna, z wyciągniętemi naprzód rękoma.
Idąc, potrącił o stół.
— Nic nie poradzę tu bez światła, — rzekł do siebie. Trzeba rozniecić zapałkę. I wyjąwszy zapalniczkę z kieszeni, zapalił stojącą na stole świecę.
W tej chwili Czwartek zwrócony był tyłem do Jerzego de la Tour-Vandieu. Trzy kroki zaledwie ich oddzielały od siebie. Wystarczyło wyciągnąć rękę ażeby zadać cios śmiertelny. Przypomniał jednak zastrzeżenie Théfera.
Dla zmylenia poszukiwań policji, należało tak uderzyć aby uczynić przypuszczalnem samobójstwo.
Jan Czwartek zrzucając z siebie tużurek zwrócił się twarzą do księcia.
— Trzeba włożyć cieplejsze palto — zimna atmosfera w tem mieszkaniu dreszcz mnie przejmuje.
To mówiąc, zbliżył się do miejsca w którym ukryty był Jerzy. Jednocześnie jakaś ręka uzbrojona nożem wysunęła się z pod wiszącego ubrania i zatopiła broń morderczą po rękojeść w piersiach ofiary.