Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/1025

Ta strona została przepisana.

Jan Czwartek zachwiał się, ale nie upadł. Jego ręce wysunięte naprzód, opadły na ramiona zbrodniarza i wyciągnęły go z kryjówki.
Słaby odblask świecy, padł na twarz Jerzego.
— Człowiek z Neuilly!.. wyszepnął Jan Czwartek przygasłym głosem i jak bryła bezwładnie upadł na ziemię.
Jerzy z piekielnym uśmiechem spojrzał na niego i po biegł do łóżka na którym leżał zdjęty przed chwilą tużurek. Obszukał wszystkie kieszenie, ale jak wiemy nic nie znalazł. Wrócił więc napowrót do Jana rozdzierał na nim bieliznę i ubranie powtarzając z rozpaczą.
— Nic niema!.. nic!.. a jednak ja muszę mieć te papiery!
Zakrwawionemi rękoma przerzucał wszystko w mieszkaniu zapominając wszelkiej ostrożności. Zajęty tem, nie słyszał turkotu nadjeżdżającej dorożki, nagle jednakże zerwał się pobladły z przerażenia.
Sztukano do bramy ogrodowej.
— Idzie ktoś!.. wyszepnął, drżąc cały jak w febrze.
Sztukano coraz silniej, nakoniec wołano:
— Otwieraj!.. otwieraj co prędzej!..
W obec grożącego niebezpieczeństwa wróciła Jerzemu przytomność umysłu. Wyjął szybko z kieszeni pozostawiony przez Théfera papier, zgasił świecę i po cichu wymknął się z mieszkania, kierując w stronę muru przy którym oczekiwał jego wspólnik wołając z cicha:
— Spiesz pan!.. spiesz co prędzej!
Przy pomocy Théfera przedostał się na drugą stronę muru, gdzie był już bezpieczniejszy, lecz mimo to biegł ciągle o ile mu sił starczyło. Trwoga dodawała mu sił.
Zmęczony, przystanął aby odetchnąć.
— Czy nie słyszałeś? — zapytał Théfer. — Ktoś się dobijał do bramy.