Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/1026

Ta strona została przepisana.

— Zapewne jego przyjaciele z pod „Czarnej gaiki“. Ale książę zabrał papiery?
— Nic nie znalazłem. Przeszukałem wszędzie.
— To źle, do czorta! — A Jan Czwartek? żyje?
— Nie żyje.
— Jest książę tego pewnym?
— Najzupełniej. Cios był śmiertelnie zadanym.
— Mamy mniej o jednego wroga i to potężnego. Papiery później wynajdziemy.
Ireneusz tymczasem jak wiemy dobijał się ciągle do bramy.
— Może on jeszcze nie przyjechał? — wtrącił Edmund. — Takim hałasem pobudzimy wszystkich sąsiadów.
— Masz słuszność — odrzekł Moulin. — Ja jednak obawiam się nieszczęścia. Co począć.
— Przeskoczyć na tamtą stronę muru i przekonać się naocznie.
— Dobra myśl — poparł Piotr Loriot. — Ja wam jeszcze ułatwię zadanie. Podjadę dorożką pod sam mur, tak ażeby z niej można było zeskoczyć na podwórze.
W ciągu minuty Ireneusz znajdował się po drugiej stronie muru.
— Niema żadnego światła... a jednak wiem, że on tu przyjechał. Co to ma znaczyć?
Wbiegł do mieszkania, a wszedłszy poczuł woń świeżej krwi.
— Janie! — zawołał, — Janie Czwartku... czy ty mnie słyszysz?
Żadnej odpowiedzi.
— Przybywam zapóźno!... — wykrzyknął z rozpaczą i wybiegł przed dom, przy obijać Edmunda.
— Panie Loriot!... weź pan latarkę z dorożki i przybywaj co prędzej. Zdaje mi się, że zastaniemy już tylko martwe ciało.