— Za trzy dni wracam do swego pałacu.
— Dla czego aż za trzy dni?
— Ostatnia ostrożność która wypełnić należy. Dziś w wieczór wyjadę do Marsylii, zkąd zatelegrafuję do mojego syna, powiadamiając go o moim powrocie. Nikt zatem wątpić nie będzie, że wyjazd mój był prawdziwym.
— Rzecz znakomicie obmyślona! Kto wie jadnakże czy nam nie wypadnie jeszcze porozumieć się z sobą, a nieradbym pokazywać się u księcia w pałacu.
— Skoro tak, zatrzymam jeszcze to mieszkanie.
— Niech książę jednak będzie ostrożnym, żeby się kto o tem nie dowiedział.
— Sądzisz więc, że śpiegować mnie będą?
— Bardzo być może.
— A więc w ten sposób się urządzę. Chcąc widzieć się z tobą, będę ci naznaczał nocne schadzki, wychodząc z mego pałacu ukrytem wejściem przez pawilon, na Uniwersytecką ulicę! Przy takich ostrożnościash, nic nam już zagrażać nie może.
Wejście Klaudji przerwało dalszą, rozmowę.
— Witaj mi; zawołał Jerzy uszczęśliwiony. Mam się podzielić z tobą dobrą wiadomością. Jan Czwartek nie żyje.
Oczy Klaudji zaświeciły dziwnym blaskiem.
— A moje papiery? zapytała.
— Nieszczęściem nie zdołałem ich odnaleść. Przypuszczam że po wyjęciu pieniędzy z pugilaresu, nie wiedząc o tych papierach musiał go spalić albo wyrzucić.
Klaudja badawczo spojrzała na mówiącego.
— Niezupełnie wierzę twym słomom; wyrzekła; bo niezaręczyłabym czy pokwitowanie Corticellego i testament Zygmunta nie znadjują się u ciebie.
— Przysięgam ci, że ich niemam!
— Przekonasz mnie o tem, jeżeli natychmiast przychylisz się do mojej propozycji.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/1034
Ta strona została skorygowana.