tokółu, a przejdźmy na ulicę św. Dominika, do pałacu księcia Jerzego de la Tour-Vandieu.
Służba zauważyła, żs książę podczas swojej podróży bardzo schudł i pomizerniał, co łatwo dało się wytłumaczyć długą utrudniającą wędrówkę.
Pierwszego dnia po przyjeździe, Jerzy nie pokazywał się wcale, odczytując niby w swoim gabinecie nagromadzoną korespondencję.
Nazajutrz złożył kilka wizyt, ciesząc się, że żadnej nie miał od Théfera wiadomości. Trzeciego dnia z rana. otrzymał od pani Dick-Thorn list następującej treści:
Wiem żeś powrócił od dni kilku. Spodziewałam się, a nawet liczyłam napewno że cię zobaczę u siebie. Widzę że zapominasz o mnie, a to mi się wcale niepodoba.
Żądam ażeby w ciągu dni czterech, projektowane małżeństwo zostało zerwanem. a przyobiecane zawartem. Od tego na krok nie ustępuję.
Łańcuch więc którego ogniwa tak zręcznie połączyła przed laty pani Dick-Thorn, zaczynał znów ciężyć Jerzemu.
— Ach! — zawołał wściekły ze złości drąc list na szczątki, dla czegóż nie mogłem tej kobiety usunąć ze swojej drogi tak, jak usunąłem innych. Muszę jej być posłusznym i za to jej nienawidzę.
Przy śniadaniu spotkał się z Henrykiem. Postanowił już tym razem rozmówić się z nim stanowczo, mimo że nie był pewien zwycięztwa.
Henryk pierwszy ułatwił mu wstęp do tej sprawy.
— Słyszałem ojcze, — rzekł, — że jeździłeś wczoraj z wizytami. Czy byłeś u hrabiego de Liliers?
— Nie byłem. Nie widziałem go wcale.