Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/1047

Ta strona została przepisana.

— A przed pierwszym spotkaniem się z nią przed laty dziewiętnastu, czy wiesz mój ojcze, czem była ta kobieta?
— Prowadziła życie swobodne i niezależne, na jakie dozwalał jej majątek.
— Mylisz się ojcze! Ta wykształcona i dystyngowana kobieta, była prostą zbrodniarką.
— Zbrodniarką?! — zawołał książę z dobrze udanym zdumieniem.
— Tak, czyli raczej wspólniczką zbrodniarzów.
— Wszystko co mówisz niema najmniejszego sensu i zasady.
— Przekonasz się, że mówię prawdę. Dwadzieścia lat temu ta kobieta kazała zabić pewnego człowieka na moście Neuilly. Sama była obecną przy tem morderstwie, a w nagrodę płatnemu przez nią zbrodniarzowi, podała w winie truciznę.
Książę de la Tour-Vandieu, wzruszył ramionami.
— I nie ukarano jej za to? — rzekł z lękkim uśmiechem. Przyznasz, że to dziwne.
— Być może... A jednak tak było... Mam na to dowody.
— Masz dowody... Gdzie... jakie? — zapytał drżąc z lekka.
— Tak! żyjące dowody... z których skorzystam, aby rozpocząć na nowo sprawę rehabilitacji niewinnie skazanego człowieka.
— Mów jaśniej... Nic cię nierozumiem, — rzekł Jerzy spokojnie.
— Dobrze, opowiem wszystko co wiem. Ta nędznica która obecnie nazywa się panią Dick-Thorn, miała dwóch wspólników. Ten którego chciała otruć żyje i we właściwym czasie przemówi. Drugi, niegodziwszy jeszcze od tamtego, nowemi zbrodniami usiłuje zatrzeć ślady pierwszej zbrodni. Sądzi, że jest bezpiecznym, a jednak my go już trzymamy