Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/1058

Ta strona została przepisana.

osoba, to jest książę Jerzy de la Tour-Vandieu czuwał, o śnie nie myśląc wcale.
Wybierał się on do swego mieszkania w Batignoles; gdzie naznaczył schadzkę pani Dick-Thorn i Théferowi swym wspólnikom.
Przeszedłszy do swego gabinetu, rozpoczął ubieranie się, a zaopatrzony w ślepą latarkę, wyruszył znanym nam skrytem przejściem wiodącym do pawilonu przy Uniwersyteckiej ulicy.
Po kilku minutach znalazł się w przedsionku pawilonu.
Nie przypuszczając ażeby ktokolwiek dostać się tam mógł bez jego pozwolenia wszedł swobodnie nie obawiając się ażeby go spostrzeżono. Na marmurowym słupie postawił latarkę aby ją zabrać za powrotem w swą podróż podziemną.
Nagle drgnął, przystanął. Jakiś niezwykły odgłos dobiegł do uszu jego. Stał chwilę rozglądając się na wszystkie strony i wielkiemu swemu zdziwieniu ujrzał przez uchylone drzwi promień światła przedostający się na pałacowy korytarz.
— Co to jest?... — pytał w duchu sam siebie, niemogąc pokonać przerażenia. — Mieliżby złodzieje zakraść się tutaj? Niemogę wołać o pomoc, bo wydałbym swoją tutaj obecność. Sam będąc bezbronnym, narażać się niepodobna.
Zbliżył się na palcach do drzwi uchylonych, przypatrując się zblizka.
Na kominku palący się ogień, jasne rzucał światło na pokój; na stole stała paląca się świeca.
Przez uchyloną kotarę nad łóżkiem dojrzał jakąś ludzką postać spoczywającą na poduszkach. Ochłonął z przerażenia i wszedł cicho do pokoju.