brawszy pozostawioną na słupie latarkę, wracał podziemnym wejściem do swego pałacu. A wielki już czas był na to, ponieważ tuż prawie za nim szli: Henryk de la Tour-Vandieu, Ireneusz Mouliu, Edmund i Berta.
Łatwo wyobrazić sobie ich przerażenie gdy zobaczyli przewrócony stolik, złamaną świecę z lichtarzem i Esterę leżącą bez przytomności na ziemi.
Podniesiono ją natychmiast, a sprowadzona z góry Franciszka nie mogła objaśnić jaka dziwna walka odbyła się w dolnym mieszkaniu, gdyż zasnąwszy snem głębokim nic nie słyszała.
Przy usilnem staraniu Edmunda w kilka minut ocucono Esterę.
— Gdzie mój syn? — pytała otworzywszy oczy; — wszak tu stał przy mnie w kolebce. Ten zbrodniarz po raz drugi chciał mi go wydrzeć i zabić. Ale i tym razem go ocaliłam. Przywołajcie tu panią Amadis i mojego męża. Ona powróci mi syna.
Otaczający słuchali tych słów z wzruszeniem, choć było widocznem, że chora nierozumiała sama tego co mówi.
— Według mnie — rzekł Henryk, — obłąd nie ustąpił wcale i nie pojmuję mój Edmundzie dla czego się tak cieszyłeś stanem jej zdrowia.
— Bo nierozmiesz tego mój drogi, że to jest właśnie stan przejściowy. Pamięta ona dobrze zaszłe wypadki przed jej chorobą, ale nie może jeszcze poznać miary czasu. Zdaje się jej że to jest nazajutrz po dniu w którym postradała zmysły.
— Postradałam zmysły... mówicie że jestem warjatką? zawołała Estera dosłyszawszy ostatnie słowa. Sądzicie więc że niewiem co mówię? O! ja dobrze wszystko pamiętam! Jestem w Brunoy, od tygodnia z panią Amadis. Mój ojciec pozostał w Paryżu. Nie wie on o niczem, ale mi przebaczy
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/1061
Ta strona została skorygowana.