Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/1067

Ta strona została przepisana.

już bowiem wątpliwości, że Jan Czwartek się nie mylił. Wspólnik pani Dick-Thorn ukrywający się pod nazwiskiem Fryderyka Bérard, nie jest kto inny jak tylko Jerzy de la Tour-Vandieu.
— Położenie tego biednego chłopca, — rzekł Edmund, jest bez wyjścia. Lękam się, aby w przystępie rozpaczy nie odebrał sobie życia.
— Bardzo cierpię i ubolewam, — wtrąciła Berta, — iż nasz przyjaciel i opiekun z mojej przyczyny tak ciężkich doznaje utrapień.
— Odgadłem w spojrzeniu Henryka, — rzekł znów po chwili Edmund, — odgadłem jakieś niezłomne postanowienie. Nie należy on bowiem do ludzi którzy by z obojętnością znieśli niesławę swego nazwiska. Kto wie, czy on dzisiejszej nocy nie położy kres swemu istnieniu?
— Boże wielki!... — zawołała Berta załamując ręce.
Wszakże i my zmieniliśmy nazwisko dla ukrycia niezasłużonej hańby. Niechaj tak zrobi i niech żyje!... Edmundzie biegnij do niego co prędzej... Spiesz co masz sił!
Jednocześnie dzwonek u drzwi wejściowych zadźwięknął gwałtownie.
Wszyscy strwożeni słuchali, nie odważywszy poruszyć się z miejsca.
Za chwilę potem zadzwoniono raz drugi i trzeci.
— Kto może przychodzić tak późno? — zapytał Ireneusz.
— Zapewne stryj pana Edmunda, — odrzekła Franciszka. — Był tu przed godziną, pytając o panów. Powiedziałam że wszyscy pojechali na ulicę Rébeval i tam też miał zaraz pojechać. Zminąwszy się z państwem w drodze, pojechał tam zapewne.
Ireneusz wybiegł do ogrodu aby otworzyć furtkę.
— Kto tam? — zapytał.