Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/1068

Ta strona została przepisana.

— Ja! panie Ireneuszu — odrzekł dobrze znany głos Piotra Loriot. — Otwórzcie mi jak najprędzej główną bramę, bo muszę wjechać z dorożką.
Nie pytając o objaśnienie, Moulin wykonał polecenie, a tymczasem nadszedł i Edmund.
— Cóż się tam dzieje? — zapytał.
— Przywiozłem wam Jana Czwartka. Skoro się dowiedział jak ważne mam do udzielenia wam wieści, niechciał pozostać sam w domu.
— Stary rzezimieszek wysiadał powoli z dorożki.
— Tak doktorze; — wyrzekł słabym głosem — chcę go zobaczyć jeszcze przed śmiercią. Pragnę aby mi przebaczył.
— Kto taki? — zapytali razem Edmund z Ireneuszem.
— Cierpliwości! — wyrzekł Piotr Loriot. Poprowadźcie chorego ostrożnie do pawilonu, a ja tymczasem uwiążę Milordowi worek z obrokiem i przyjdę wam wszystko opowiedzieć.
Jan Czwartek tak był osłabionym że się zaledwie zdołał utrzymać na nogach. Prowadzony przez obu przyjaciół Berty chwiejnym krokiem wszedł do pokoju Estery. Twarz miał śmiertelnie bladą a usta spalone gorączką drżały od wzruszenia.
Posadzono go zaraz na wygodnem krześle. Wkrótce ukazał się i Piotr Loriot.
Zewsząd posypały się zapytania.
— Cierpliwości... cierpliwości — odrzekł — opowiem wam wszystko kolejno. Otóż poszedłem dziś rano do domu podrzutków przy Ulicy de l’Eufer, aby się dowiedzieć jaki los spotkał pozostawiono tam przezemnie dziecko przed dwudziestoma laty. Dowiedziałem się rzeczy nadspodziewanych. Ten chłopiec wyrósł na porządnego człowieka. Wszyscy go znacie.
Ireneusz i Edmund spojrzeli pytająco po sobie.