— W oknach zupełnie ciemno, — rzekł Théfer do pani Dick-Thorn. — Niewiem co to znaczy? Jak dawno miałaś pani wiadomość od księcia? — zapytał po chwili.
— Nie miałam żadnych wiadomości, od czasu jego powrotu do Paryża. A pan?
— I ja nic także, i nie rozumiem po co nas tu dziś wezwał?
Przez chwilę oczekiwali oboje w milczeniu.
Pani Dick-Thorn z nachmurzonym obliczem, patrzyła w palący się na kominku ogień. Thefer dużemi krokami chodził po pokoju, szarpany widocznie trwogą i niepokojem.
— Powiedz mi pani, — zagadnął nagle stając przed nią, — czy nigdy ci na myśl nie przyszło, że książę mógłby nas zdradzić?
— Wyznam, że o tem niepomyślałam, a jednak byłoby to możliwe, ażeby nas tu wprowadzono w zasadzkę. Przypuszczas pan więc, że on gra z nami w zakryte karty? Przypuszczasz więc że on zdolny by był nas wydać w ręce policji?
— Nie, tego nie przypuszczam, ponieważ i jego bezpieczeństwo poniekąd od nas zależy, ale wiem że tam gdzie chodzi o usunięcie wroga, książę w środkach nie przebiera. A w każdym razie wyznać to trzeba jesteśmy dla niego niemiłemi a nawet niebezpiecznemi wspólnikami.
Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/1071
Ta strona została skorygowana.
XIV.