Strona:PL X de Montépin Dwie sieroty.djvu/1072

Ta strona została przepisana.

— Z tąd wnoszę, że pan nie jesteś zupełnie pewnym uczciwych względem nas zamiarów Jerzego?
— To prawda, wyznaję. Czyżby nie było możliwe aby tu na nas sidła zastawił?
— Nie chcę w to uwierzyć, bo znam Jerzego od dawna. Ma on tylko wtedy siłę do działania gdy ktoś w nim podtrzymuje energję. Obecnie, wiem że jest pozostawiony sam sobie, a jego siła woli już się wyczerpała.
Nie zdołała jeszcze tych słów ukończyć, gdy Théfer chwycił ją silnie za rękę.
— Czy słyszysz pani? — wyszepnął, — ktoś chodzi po ogrodzie!...
— To książę zapewne.
— Nie, to nie może być on, ponieważ klucz ode drzwi mnie oddał. Musiałby zatem dzwonić, inaczej wejść by niemógł. Ci więc którzy chodzą po ogrodzie, musieli przez mur przeskoczyć. Książę widocznie chce się nas pozbyć i w środkach nieprzebiera. Biada nam!... biada.
To mówiąc, wydobył z kieszeni dwa rewolwery.
— Co pan zamierzasz uczynić? — pytała przerażona Klaudja.
— Posłuchaj pani. Służąc księciu, zdobyłem majątek i noszę go zawsze przy sobie, by być na wszelki wypadek gotowym do ucieczki. Pojmujesz pani że z tego majątku chcę i muszę korzystać. Do ostatniej więc kropli krwi bronić się będę, ponieważ wiem coby mnie czekało gdybym się dostał w ręce policji. Ludzie nasłani przez księcia aby pozbawić nas życia, wejdą tu może za chwilę. Czy czujesz pani dość silną, aby mi dopomódz w tej walce? Jeśli wyjdziemy z tąd żywemi, wstąpiemy po twoją córkę i natychmiast wyjedziemy z Paryża! Moją rzeczą będzie ułatwić pani wyjazd za granicę.
— Ach! — zawołała przerażonym głosem Klaudja nie, brak mi odwagi, ale niemam broni przy sobie.